Aktualności

Relacja z V Pielgrzymki Rowerowej Policjantów Lubelszczyzny

Data publikacji 23.07.2017

Żadna inna fraza lepiej i adekwatnej nie odda istoty pierwszego etapu V Pielgrzymki Rowerowej Policjantów Lubelszczyzny jak tytuł bollywoodzkiego filmu "Czasem słońce czasem deszcz". Symfonia grzmotów w noc poprzedzającą wyjazd mogła podciąć skrzydła najbardziej optymistycznie nastawionym weteranom, nie mówiąc o debiutantach.

   Słońce i rosnący upał towarzyszyły nam w Lublinie i na znacznej części trasy. Drobne utrudnienia jak dwukrotnie przedziurawione dętki w damskich rowerach były niczym wobec kurtyny wodnej złowrogo wiszącej nad Solcem n/ Wisłą. Zdążyliśmy tylko przekroczyć mostem Wisłę gdy dane nam było poznać wszystkie fazy rosnącej  ulewy aż do finalnego oberwania chmury, podczas którego symfonia grzmotów rozegrała się nam ponownie nad mokrymi głowami. Czasem słońce czasem deszcz. Z tego dnia z pewnością zapamiętamy deszcz. Purple rain, bo ostatnie krople spadały przy urokliwym zachodzie słońca chowającym się za zielonymi wzniesieniami gór świętokrzyskich.

Dzień Drugi - Bałtów/Skorzeszyce

   Góry świętokrzyskie to dla nas synonim Świętego Krzyża i jak co roku najlepszy sprawdzian charakteru, kondycji  i siły intencji które pchają nam rowery pod te falujące, permanentnie od Nowej Słupii wznoszące się, wstęgi asfaltu. Nasz poranek dnia następnego to zacieranie śladów deszczu i błota na ubraniach i rowerach, które przywitały nas w opłakanym stanie. Msza w Bałtowie rozświetliła nam niebo i popchnęła rowery do przodu. Ostrowiec Świętokrzyski zostawiliśmy w słońcu. Nową Słupię już nie. O kolejnych dziurawionych na trasie oponach zdążyliśmy zapomnieć. Rozpoczął się morderczy 12 - kilometrowy podjazd pod klasztor na św. Krzyżu i wyścig nie tylko z własnym zmęczeniem ale także z narastającym burzowym pandemonium ciągnącym nam nad głowy z cichą nieustępliwością. Zaczął się drugi dzień próby. Wiatr uderzył w twarz, deszcz rozpętał kanonadę na drodze do naszego celu, której nie można było uniknąć.

   I nie uniknęliśmy. Ani zmęczenia, ani ponownego chrztu wodą, ani podjazdu pod wiatr. I jeśli nawet nie wszyscy wjechali, to każdy dotarł do celu. Epilog dnia także słoneczny, jakby natura puszczała do nas oko. Oby wszystkie dowiezione dziś intencje rozpromieniło wreszcie słońce.

Dzień Trzeci - Skorzeszyce/Włoszczowa.  86 km

    Nareszcie doczekaliśmy dnia przenicowanego od poranka do wieczora pełnią słońca. Wysuszyło nasze zwątpienia i rozgrzało zapał do dalszej jazdy, która tego trzeciego dnia pielgrzymowania stała się swoistą formą dziękczynności za dwie rzeczy, rowerową pogodę na trasie do Włoszczowej, która nie wywoływała jednoznacznych asocjacji z drogą pokutną  i zdrowie jednej z naszych uczestniczek, która dokładnie na tym etapie włoszczowskim rok wcześniej podczas wypadku drogowego mogła stracić zdrowie, a zachowała je, dzięki przygodnej mieszkance przedmieść  Włoszczowej która idealnie wpisała się w archetyp Dobrego Samarytanina niosąc niezbędną w tamtej chwili pomoc.

   Pod gołym niebem okolonym ruinami neogotyckiego kościoła w Gruszczynie wraz z naszym kapelanem odprawiliśmy mszę świętą, gdzie chórem stał się śpiew ptaków, marmurową podłogą dywan z trawy a inspiracje do kazania zbudowane zostały z naszych doświadczeń z tegorocznych dni deszczowego pielgrzymowania. Dobra Samarytanka pamiętała nas dobrze. Zapamięta nas też z dzisiejszej wizyty. Czterdziestu niespodziewanych gości jednego dnia przypomniało jej czym może być  spontaniczna serdeczność.

Powrót na górę strony